niedziela, 31 sierpnia 2014

Kilka słów po przeczytaniu książki R.D. Davisa „Dar dysleksji”





Czytając różne publikacje, łatwo dajemy się zwieść bagatelizowaniu dysleksji, która wręcz nazywana jest wyjątkową i oryginalną umiejętnością innego widzenia świata, przypisywaną wybitnym umysłom. Łatwo godzimy się z etykietką dyslektyk”, zyskując dla dziecka wydłużony czas pisania zadań testowych i płacąc za to akceptacją dla nabrania przez niego obojętności i dystansu wobec narastających bardzo wcześnie różnorodnych problemów związanych z oceną osiągnięć szkolnych. Dziecko zagrożone dysleksją jest podatne na zachęty do odpuszczania sobie wysiłków związanych z pracą nad swymi ograniczeniami. Nie pomagamy mu przez zaniechanie walki z problemami rozproszonej uwagi, mylenia liter i cyfr, trudności w zrozumieniu reguł rządzących ortografią, ułożenia wypowiedzi w logiczny sposób prowadzący do pointy.

Niczego nie ułatwiamy naszym maluchom głowiącym się nad zadaniem z treścią, przekładanym na abstrakcyjne wzory, usprawiedliwiając się łatwymi tłumaczeniami - „ja też tak miałem i wyszedłem na ludzi” , „w naszej rodzinie tak mają”, „leworęczność nie jest czymś gorszym”, „inni przed nami...”. Tymczasem dziecko traci drogocenny czas na rozwijanie prawopółkulowych sposobów wspierania ułomnej komunikacji, szukanie protezy pozwalającej radzić sobie z niezrozumieniem czytanego tekstu, dezorientacją przy poleceniu wykonania selekcji materiału, szeregowania, porządkowania faktów. Zamiast skupić się na zadaniu i stymulować lewopółkulowe funkcje poznawcze, musi korygować złe przyzwyczajenia, pracować nad swym zachowaniem i spełnianiem jakichś oczekiwań społecznych. Jestem przeciwna eufemistycznemu nazywaniu deficytu o podłożu neurologicznym. Mózg osób dyslektycznych inaczej się rozwija i dotyczy to wielokomórkowych zaburzeń przewodzenia, co znaczy, że odbiega od tzw. normy. Mamy tu do czynienia z zaburzeniem, brakiem harmonijnego rozwoju, a nie cudowną niepowtarzalnością i niezwykłym talentem.